XV NIEDZIELA ZWYKŁA

W Hiszpanii podczas czerwonego terroru w latach trzydziestych XX wieku poniósł śmierć męczeńską proboszcz z Navalmoral de la Mata. Po jego zatrzymaniu republikańscy wrogowie Kościoła zapewnili go, że zostanie poddany takiej samej kaźni jak Pan Jezus. Dali mu też wybór: jeśli zacznie bluźnić przeciwko Bogu, to ocali życie. On bez wahania odrzucił bezbożną propozycję. Dlatego został obnażony, ubiczowany, ukoronowany cierniem, przywiązany do krzyża i napojony octem. Gdy przyniesiono gwoździe, aby go ukrzyżować, oprawcy zmienili zdanie i ostatecznie zastrzelili wiernego kapłana Chrystusowego.

 

W dzisiejszej Ewangelii pada pytanie wykraczające poza doczesność: „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”.

 

Ono samo świadczy o przyjęciu perspektywy otwierającej człowieka na Boga. Bez niej łatwo przychodzi kierowanie się poglądem, iż życie doczesne jest najwyższą wartością. Choć – jak wiadomo – cenimy je wyjątkowo i jesteśmy gotowi za nie poświęcić bogactwo i karierę, to ważniejszą od niego jest miłość.

 

Pan Jezus wobec zbliżającej się własnej śmierci wyjaśniał swoim uczniom: „Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie samo”. Człowiek tym się różni od ziarna, że nie tylko obumiera, ale czyni to świadomie. Może bowiem wybrać swoje życie i swoją śmierć. Dobry wybór to ten, który oparty jest na przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Proboszcz z Navalmoral de la Mata z miłości oddał życie za Tego, którego kochał. Przez to w sposób doskonały naśladował Mistrza, który wkraczając do Jerozolimy w Niedzielę Palmową, wiedział, że czeka Go w niej śmierć. Zaiste, miłość jest silniejsza niż naturalne pragnienie życia, zarówno miłość Boga do człowieka, jak i człowieka do Boga. Ten, kto wyżej ceni swoje doczesne życie, nie zrozumie ani Wielkiego Piątku, ani męczeństwa hiszpańskiego kapłana. Pamiętajmy, że na Kalwarii były trzy krzyże. Z jednego dochodziły szyderstwa pod adresem Boga, z drugiego prośba o przebaczenie, a z trzeciego płynęły słowa: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Człowiek posiada moc wyboru własnego życia i własnej śmierci.

 

Na swojej drodze każdy spotyka bliźniego potrzebującego pomocnej dłoni. Człowiek to ciało i dusza. Musimy to mieć na uwadze, gdy usiłujemy naśladować przykład dobrego Samarytanina. Nie wolno ograniczyć miłosierdzia do uczynków co do ciała. Kto tak czyni, staje się gorliwym materialistą. Czy pamiętamy, że uczynkiem miłosiernym jest także upominanie grzeszących? Jest ono obowiązkiem chrześcijanina mającego na uwadze duszę bliźniego. Rzecz jasna, upominanie związane jest z ryzykiem. Ale czy możliwa jest autentyczna miłość bez ryzyka? Nie bał się go podjąć miłosierny Samarytanin. Zatrzymał się wszak w terenie niebezpiecznym, na odcinku drogi, na którym zbójcy zmasakrowali już wielu podróżnych. Mógł udawać, że nie widzi poszkodowanego. Mógł potraktować go równie obojętnie jak kapłan i lewita. Postąpił inaczej. Zdał egzamin z dojrzałości, która umie przezwyciężyć lęk.

 

Św. Jan Chrzciciel nie bał się wzywać do nawrócenia. Patrząc z ludzkiej perspektywy na owoc jego wysiłków, musimy zauważyć, iż śmiałe upominanie władcy przypłacił życiem. Przegrał. Kiedy jednak spoglądamy na niego jako ludzie szukający odpowiedzi na pytanie: „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”, to dostrzegamy w nim wrażliwość na duchową nędzę bliźniego silniejszą niż wszelki lęk. Nie wolno zatem ograniczyć miłosierdzia do zaspokojenia potrzeb doczesnych i materialnych. Ono nade wszystko troszczy się o zbawienie wieczne poranionego duchowo człowieka. W przeciwnym wypadku zamienia się w zwykłą filantropię.

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*